Dzień po świętach pojechałam z mężem moim ukochanym do galerii. Nie na wernisaż, jakby nazwa mogła sugerować, ale na zakupy. Z myślą, że spokojnie nabędziemy parę rzeczy, na których szukanie nie mieliśmy wcześniej czasu, ochoty ani możliwości. Jako, że z powodu gipsu byłam unieruchomiona w domu przez dwa miesiące, wszystkie zakupy przedświąteczne, z prezentami na czele, zrobiłam przez internet. W swej naiwności sądziłam, że szał zakupów wyczerpał się wraz z nastaniem świąt, a korki wokół galerii handlowych to specyfika Black Friday. Tymczasem boleśnie zderzyłam się z rzeczywistością. Po skrupulatnym zwiedzeniu wszelkiej maści parkingów naziemnych, podziemnych i nadziemnych, zgodnie skonstatowaliśmy, że nasza wizyta w tymże przybytku handlowej rozpusty jest bezcelowa. Bezsensem wydało nam się pchać tam, gdzie upchali się wszyscy kierowcy i pasażerowie zaparkowanych pojazdów plus, rzecz jasna, goście niezmotoryzowani. Szczęśliwcy, którym zakupy się udały, wracali do swoich aut obładowani niczym bohaterka Pretty woman.

szał zakupów alergia na must have KogelMogel


Przywykłam, że żołądki rodaków rosną gwałtownie przed każdym weekendem czy jednodniowym świętem. Że należy wtedy robić zapasy godne przynajmniej porządnych syberyjskich mrozów.
W końcu w Polsce marnuje się około 9 milionów ton żywności rocznie, skądś to się musi brać.

247 kg na osobę w ciągu roku.
Czujecie to? Niemal 250 kg na osobę w ciągu roku!
ĆWIERĆ TONY zmarnowanego jedzenia. Średniorocznie na każdego Polaka.
0,68 kg na osobę CODZIENNIE.

Tak, to tylko statystyka. Ale bolesna, nawet jak na statystykę.

Konsumpcjonizm wyziera zza każdego rogu. Kupować, nabywać, mieć. Rzeczy, rzeczy, rzeczy.

Że Zakopower śpiewa Pójdę boso? Zanucić można, przemyśleć niekoniecznie.

Po co ci stary telewizor? Ma tylko 40 cali! Kup sobie porządny, 50 cali przynajmniej. Nie stać cię? Drobiazg, weź kredyt, pierwszą ratę oddasz dopiero za dwa miesiące. Twój smartfon to też już staroć, dwa kolejne modele wyszły! Zresztą bez owocka wstyd się pokazać na mieście. Ratki weź, kupisz sobie coś porządnego.

Daleko szukać? Spójrzcie na akcję z połowy grudnia, gdy jeden z warszawskich sklepów pewnego chińskiego potentata na rynku smartfonów i różnej maści gadżetów elektronicznych, ogłosił promocję. Ludzie koczowali na karimatach dzień wcześniej, by zagwarantować sobie pierwszeństwo wejścia. Sklep i tak zamknięto w asyście policji, a agresywny, szarżujący tłum uspokoił się dopiero, gdy pracownik sklepu przemówił do tegoż jego językiem. Podziałało.

Pamiętacie skecz Ani Mru Mru z relacją z otwarcia supermarketu..? Przypomnę:


Skecz z 2009r. Minęło dziesięć lat i nic się nie zmieniło.
Na promocjach ludzi ogarnia zbiorowy amok.

Minimalizm..? Ha, ha, ha… Pusty śmiech mnie ogarnia. Plus momentami coś na kształt przerażenia i – przede wszystkim – zdziwienie. Naprawdę sądziłam, że do nas, konsumentów, zaczyna coś docierać. Ale co? Kolejny must have? Bo gdy widzę ABSOLUTNY MUST HAVE tego sezonu nie wiem czy śmiać się, czy płakać.

Jestem normalną kobietą (tak mi się przynajmniej wydaje;)) i lubię czasem wyskoczyć na zakupy. Z przyjemnością kupię sobie nowego ciucha, buty czy torebkę. Coś nowego i modnego. Wolę rzadziej, ale lepiej. Są rzeczy stanowiące ciuchową bazę, która moim zdaniem, pozwala potem na budowanie różnorodnych stylizacji. Mogę ją nazwać ciuchowym MUST HAVE. Tyle, że odpornym na zmiany. A zakupy? Potrafią być całkiem miłą rozrywką. Ale na litość, nie jedyną! Tymczasem odnoszę wrażenie, że znaczna część społeczeństwa to niewolnicy konsumpcjonizmu. I że ta niewola jest zaraźliwa.

MUSZĘ to MIEĆ! Bo inni mają. Bo inni jeszcze nie mają. Bo mi się podoba (to jeszcze zrozumiem). Bo TAK. Bo to jest modne. Bo w czym ja się pokażę na ulicy.
A jest takie cudowne, magiczne słowo. UMIAR.

Zawartość niejednej szafy wystarczyłaby na dwie wsie w jakimś rozwijającym się kraju, żarcie wyrzucone z lodówki wykarmiłoby ich mieszkańców przez rok, a o produkcji odpadów nawet nie wspominam, bo to odrębny temat rzeka. Za oszczędzone pieniądze dałoby się zwiedzić jakiś egzotyczny kraj.

No cóż, każdy ma co lubi. Albo co musi mieć. Może z własnej woli, a może dlatego, że ktoś mu powiedział, że to ABSOLUTNY MUST HAVE.
Nie masz? Nie istniejesz.
PS. Jestem sobą – dlatego piję to na co mam ochotę;)

2 komentarze

  1. No… A jak już przestaniemy kupować kupować kupować kupować a potem wyrzucać wyrzucać, nadejdzie upragnioną przez ekologów Era Świadomego Odnawiania Sobie – to wtedy co z: 1. PKB, 2. wzrostem gospodarczym, 3. wzrostem krzywych sprzedaży we wszelkich korpolidlo, 4. wzrostem wzrostem wzrostem wzrostem jako warunkiem rozwoju..? Dotychczasowa gospodarka nie jest na to gotowa i tego nie chce. Mamy konsumować konsumować konsumować, to jest nasz Wielki Cywilizacyjny Obowiązek. Będzie dokładnie tak, jak człowiek jako głupia małpa umie: owczy pęd do krawędzi, aż będzie za późno. Pytanie tylko, czy z nami (mną, Tobą, każdym kto to czyta) na pokładzie..? Ja wolę patrzeć na to z boku. No przecież ich nie powstrzymam. Z daleka. I też jak smrodu unikam wszelkich musthavów. Wesołego Nowego!

    doyar
    1. Słusznie prawisz. Bo wzrost gospodarczy oparty wyłącznie na konsumpcji to jak palenie w kominku papierami. Ogień bucha, ho, ho, aż miło, tylko, że za chwilę zgaśnie. I klops. Należałaby popatrzeć ciut dalej niż na czubek własnego nosa i pomyśleć o przyszłych pokoleniach. A to wymagałoby zmiany mentalności i wyjścia ze strefy komfortu. Trudna sprawa… Chociaż żywię nadzieję, że się da. Wesołego!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *