mini przygody z wymianą dowodu osobistego


tu przeczytasz pierwszą część cyklu absurdalnego #1

W urzędzie nic nie jest na pewno. Zapomniałam.
Za to przypomniałam sobie, że cykl absurdalny powinien mieć ciąg dalszy, by miał szansę stać się cyklem i tu, bach, na horyzoncie pojawiła się szansa.
Postanowiłam złożyć wniosek o nowy dowód osobisty, przez Internet, wszak ePUAP to całkiem niezły wynalazek. Wiem na pewno, że ta opcja jest dostępna i do przejścia, nie to, co rejestracja pojazdu (o tej przygodzie przeczytasz w części pierwszej).
Wiem, bo jakiś czas temu wyrabiałam nowe dowody dzieciakom; poszło łatwo, szybko i przyjemnie. Poważnie.

Ups… Myliłam się. Od 27 lipca br. ta opcja jest niedostępna.
Wydrukowałam więc wniosek, zrobiłam nowe zdjęcie. Klasyka, coś pomiędzy listem gończym a kartoteką w izbie wytrzeźwień. Pani fotograf stwierdziła, że mój naturalny wygląd bez uśmiechu jest zbyt nienaturalny i pozwoliła lekko unieść kąciki ust. Rozanielono-głupawa mina, która powstała w efekcie tegoż, może wskazywać na spożycie. Przełknęłam (niczego nie spożywając) i z kompletem dokumentów pomaszerowałam do urzędu miasta.

Oddział Ewidencji Ludności Wydziału Spraw Obywatelskich w Departamencie Organizacji Urzędu i Obsługi Mieszkańców (uff…) o pandemii nie słyszał. Na wąskim korytarzu ludzi tłum, okien zero. Na szczęście, dla petentów przybyłych w sprawie dowodów przewidziano trzy okienka. Aha, dwa są zarezerwowane dla umówionych na wizytę przez Internet. Oj, tę opcję przeoczyłam. Czekam więc do trzeciego, siódma w kolejce, tuż za kaszlącym panem. Po dwóch godzinach składam dokumenty i otrzymuję kwit ten fakt potwierdzający. Na kwicie widnieje adres strony, na której należy zarezerwować sobie termin wizyty niezwłocznie po otrzymaniu SMS-a, że dowód czeka na odbiór. Bajka.

Mijają trzy tygodnie, nadchodzi SMS:

„Twój nowy dowód osobisty jest już gotowy. Nie przychodź do urzędu! Najpierw ustal termin odbioru! Zadzwoń lub napisz e-mail do urzędu, który przyjął wniosek.”

Odnoszę wrażenie, że trochę na mnie krzyczą, ale co tam. Zgodnie z instrukcją pani z okienka wchodzę na stronę, by ustalić termin. Niestety, system odmawia współpracy. Niby działa, ale nie działa, terminy są, ale ich nie ma. Żadnego komunikatu, ani chybi awaria. Postanawiam napisać e-maila, niestety adresu takowego nigdzie nie udaje się znaleźć (!).
Dzwonię.

Miła pani z okienka informuje, że system celowo został wyłączony, ponieważ urząd niebawem zmieni lokalizację. Niestety inna forma umówienia wizyty nie wchodzi w grę, konieczne jest przyjście do urzędu na zasadach podobnych do tych ostatnio.

– Tylko wie pani, pierwszeństwo mają ci, którzy zdążyli się zarejestrować przez Internet. Będzie pani musiała poczekać w kolejce, tak średnio osiem osób w niej stoi, czasem więcej. Nie trzeba rezerwować całego dnia, ale te parę godzin na pewno. Jak się przeniesiemy, to system za jakiś czas na pewno ruszy, ale jak pani chce, to niech pani przyjedzie w ciemno.

Wcale nie chcę, muszę. Ale żeby się nie wkurzać, tłumaczę sobie, że chcę, bo nie chcę problemów z powodu utraty ważności dowodu (przy okazji, odnośnie „chcenia i muszenia” zajrzyj tu).

Próbuję panią zmiękczyć, może jednak uda się tę godzinę ustalić przez telefon..? Albercik znowu jest chory, boję się zostawić lejącego się przez ręce dzieciaka, z gorączką, samego na kilka godzin. Mąż w tym tygodniu w rozjazdach, nie mam nikogo do opieki. Niestety, opcja definitywnie niedostępna.

Czekam kilka dni, młodemu trochę lepiej, chociaż znowu z nerkami gorzej. Nie mam wyjścia, jak utknę z nim w szpitalu, do urzędu już nie wyskoczę. Uznaję, że Minecraft zastąpi wszystkie opiekunki świata razem wzięte i udaję się odważnie w paszczę smoka, uzbrojona w pokłady cierpliwości i książkę, które mają mi służyć za oręż. Jednak im bliżej urzędu, tym mój krok staje się mniej pewny, a mina zaczyna rzednąć. Na zewnątrz kolejka, lekko licząc, jakieś 30-40 osób. Podchodzę bliżej i kamień spada mi z serca: to tłumek do spismena powszechnego urzędującego w namiocie przed urzędem. Omijam kolejkę, wchodzę i natykam się na pana ochroniarza.

– Pani w jakiej sprawie?

– Odbiór dowodu osobistego – mówię, traktując pytanie jak formalność. Chcę pójść dalej, ale pada następne pytanie:

– Jest pani umówiona?

– Nie, polecono mi przyjechać bez umawiania się.

– Przykro mi, w takim razie pani nie wejdzie. Tylko umówieni.
O, jednak pandemia i tu dotarła.

Tłumaczę panu ochroniarzowi jak się sprawy mają, że ich system nie działa, że dzwoniłam itp.. Na co pan ochroniarz wskazuje portiernię i mówi, że tu się umówię.
Zerkam, nikogo.

– Tu jest komputer i internet, może pani sobie zarezerwować wizytę – wyjaśnia.

– Proszę pana, internet mam w kieszeni, nie o to chodzi – tłumaczę od nowa. Nic, ściana, beton. W końcu zniecierpliwiony pan rzuca:

– Proszę pani, każdy tu ma jakiś problem, co 30 sekund. Pani ma, pan ma – mówiąc to, wskazuje mężczyznę stojącego w kącie pod ścianą. Uznaję, że nie warto dłużej dyskutować, wyjmuję telefon, żeby zadzwonić do pani z okienka dwa piętra wyżej. W tym momencie odzywa się mężczyzna spod ściany:

– Ja już dzwoniłem, jestem w takiej samej sytuacji. Pani poleciła mi wejść, ale pan nie pozwala. Pani zaraz zejdzie wyjaśnić problem.

– Aha, to ja czekam z panem – zdecydowałam. Ochroniarz machnął ręką i przestawił nas w inny kąt.

Po chwili z impetem wkroczyła pani z okienka, zdenerwowana, że ją od roboty przy dowodach odrywają. Wysłuchała pana spod ściany, wysłuchała mnie i zdecydowanym ruchem wskazując drzwi w głąb urzędu, poleciła:

– Na górę!

– Ale, ale, zaraz, nie można! Ja mam polecenie nikogo nie wpuszczać! – oburzył się pan ochroniarz.

– A ja usiłuję pracować! – odparowała pani. Wdali się w dyskurs, a my dwoje, nie czekając, aż nas zawrócą, grzecznie podziękowaliśmy i chichocząc jak pierwszoklasiści, powędrowaliśmy na piętro. Tam czekały na nas dwa okienka z dwiema paniami. Petentów zero.

Odebrałam nowiutki kartonik, uzbroiwszy go uprzednio w tajemne kody jak na nowoczesny e-dowód przystało i skierowałam się do wyjścia. Pan ochroniarz mojego „do widzenia” nie usłyszał, zajęty tłumaczeniem kolejnym nieborakom, że do urzędu nie wejdą. A oni, zdziwieni, klarowali, że nie ma możliwości by się umówić, a skoro kończy im się ważność dowodów, muszą złożyć wnioski o nowe. O, nieszczęśni…

Z poczuciem ulgi wyszłam na ulicę. Wyjęłam telefon, bo wcześniej piknął mi SMS:

„Twój dowód osobisty stracił ważność XX.09.2021. Złóż wniosek o nowy dowód.”

Niedoczekanie.

Kot załamany Masza Grander Kogel Mogel
Tym razem w pozycji pt. „Nie chcę na to patrzeć” pozuje nasza kotka;)

Buziaki
Wasza M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *